wtorek, 31 stycznia 2012

Dziecko w śmietniku

Dziś na Facebooka ktoś wrzucił zdjęcie dziecka, noworodka, wrzuconego do śmietnika. Do takiego kubła na śmieci, leżało między opakowaniami po chipsach i puszkach po napojach. Nie mogę przestać o tym myśleć. O tym maleńkim, bezbronnym dziecku, czy żyło? Czy płakało? Wzywało pomocy? I w końcu umarło? A może urodziło się martwe? Mam taką cichą nadzieję, że jednak martwe...
Wiem, że takie rzeczy na świecie się dzieją, ale pogodzić się nie mogę z tym że ja o swoje tak bardzo walczyłam, a ktoś swoje (być może zdrowe, żywe) wyrzuca do śmieci. To nie ludzkie.
Łzy same płyną...

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Byłam, wróciłam, żyję

Wczoraj wróciliśmy z Kołobrzegu, ale tylko ja i małż, bo Pola została z dziadkami, żebym ja mogła pozałatwiać sprawy urzędowe które teraz się nawarstwiły.
Nie było źle, bez trudnych emocji, powrotów do przeszłości, nawet telefon od Jarka tego nie zepsuł ( widział mnie na ulicy, witał w Kołobrzegu), wizyta na cmentarzu była pełna śmiechu bo Poleczkę fascynował "sieg" który rano spadł i pozakręcane krany, no bo czemu woda z nich nie kapie? Przez te kilka dni nikt nie wypowiedział imienia "Zefirek". Kiedyś wydawało mi się to nie do pomyślenia, teraz wydaje mi się że tak właśnie powinno być. Że wspomnienie o nim powinno być zachowane dla mnie, na ważne momenty.
Godzę się z tym że MOJE DZIECKO UMARŁO. Nie przypominam już wyjącego zwierzęcia.
Czekam na czas, gdy Jarek będzie mi obojętny i nie będę czerpać satysfakcji z tego że mi się układa a jemu nie, na przemian z rządzą zemsty i wyciem że drań jest. Czuję że to już nie długo, że to już jest coraz słabsze, że coraz mniej myśli mu poświęcam. Bo już mi się zwyczajnie nie chce.
A potem zamknę tego bloga.

wtorek, 17 stycznia 2012

Wracam-bagienko tylko czasem

To jest właśnie to. Nadszedł ten moment, kiedy wszystko ułożyło się w mojej głowie, wracam do świata żywych, chociaż w jakiejś części (wariat czuwa, Ania-remember!). Ja nie wiem, jak to się stało, że wtedy, 8 lat temu, wyłączyłam myślenie doszczętnie i dopuściłam do głosu uczucia, (choć to piękne jest) bo zawsze stosowałam zasadę "zostaw, zanim ciebie zostawią". No więc mam co chciałam, Bloga Niepogodzona;-)
Postanowiłam drugi raz nie ryzykować. Gdy poznałam mojego Małża, wyważyłam uczucia, dużo szaleńczej miłości, ale nie na "maxa", cały czas tworzyłam dystans, żeby nie bolało gdy odejdzie. I tak było bardzo długo. Tej sytuacji nie zmienił nawet fakt, że urodziłam nasze dziecko. Dopiero od niedawna stwierdziłam "niech się dzieje co chce!" I kocham jak małolata! Nadrabiam stracony czas!Najlepszy czas, od 16 do 25 roku życia. Nie przesadzę jeśli napiszę że życie przeleciało mi przez palce bo się bałam. I czego? Porażki? Gorszego porzucenia już nikt zafundować mi nie mógł!  Głupia ja!;-)

Więc odmładzam się, z pewną dozą nieśmiałości eksperymentuję z kosmetykami w intensywnych kolorach (szminka w kolorze fuksji), kolorowe rajstopy, fryzjer-jaki fryzjer? niech rosną jak chcą, nie muszę udawać bardziej dorosłej niż jestem!, jakiś gadżecik ze sklepu dla dorosłych byśmy mogli chociaż teraz pobawić się na "maxa" ;-)
chcę żyć, nie chcę się umartwiać, nie codziennie.

Z Polą do przychodni? (już nie!!!)

Pola śpi, obiad zrobiony, książkę przeczytałam, internet się muli, pieniądze na konto nie wpłynęły, nie wiem co mam ze sobą zrobić i jestem zła, że aura na dworze kiepska a ja będę musiała jutro to biedne dziecko ciągnąć ze sobą po lekarzach, bo nie mam z kim zostawić... Co prawda Jacek z nami idzie, przypilnuje ją w poczekalni gdy ja będę w gabinecie, ale sam fakt że już od małego za moją sprawą zwiedza poznańskie szpitale... Przykro mi;-/
Poza tym teraz taki czas, tyle zarazków, ci wszyscy zainfekowani ludzie, no bardzo nie chcę jej na to narażać.


Ok. Nie było mnie chwilę. Wkurzyłam się i zadzwoniłam do koleżanki,zapłacę jej, zostanie z Polą. Ma się dziecko, trzeba ponosić koszty, nie będę narażać dziecka dla paru złotych bo więcej na leki potem wydam, a i głowa spokojna czy na tej poczekalni sceny dantejskie nie odchodzą (ma temperament moja córcia po mamusi).

piątek, 13 stycznia 2012

Zapadam się

I tak jak co roku, na przełomie stycznia i lutego. Zapadam się. Codziennie rano myję naczynia i sama siebie przekonuję że warto wstać, umyć się, zjeść. Że jest dla kogo, że trzeba z dzieckiem na spacer iść. Mężowi obiad zrobić. A betonowy Poznań nie jest taki zły. Wypycham siebie sama od środka pozytywnymi sloganami z telewizji, bo inaczej jestem miękka jak gąbka. Zapadam się. Nie mogę utrzymać się prosto.
Czy to tylko przełom stycznia i lutego? Czy może jestem nadwrażliwcem? Który za dużo widzi, za mocno czuje?

Nie uwierzycie, ale 90 procent moich znajomych uważa mnie za wyluzowaną, wesołą, pełną energii, otwartą dziewczynę. Bo tak jest!!!!!!!
A że tutaj tak smęcę? Bo od tego jest ten blog. W takim tonie go założyłam.

niedziela, 8 stycznia 2012

WTF?!!

Jestem w rozsypce.Okazuje się ze coś co my czasem nazywam uczuciem może się okazać czyimś...wypaczeniem.
Nic więcej nie napiszę.

A jednak napiszę.
 Oglądaliście "Millenium"? Ale szwedzką wersję, pokuszę się o określenie "oryginalną", a nie tą hollywoodzką?
Tak sobie pomyślałam że historia lubi się powtarzać, więc tak gdzieś w okolicach 16 urodzin mojej córki zakupię sobie maszynkę do tatuaży, gdyby na jej drodze miała stanąć taka młodsza kopia Pana Jarka.
A co, wolno mi, nie?

Moje drzewo

Ostatnio przychodzi takie otrzeźwienie, mogę w miarę obiektywnie i przejrzyście, bez żadnych emocji ocenić swoją przeszłość. Nazwać emocje, przyznać się do pewnych zachowań. Myślę że to jest takie preludium do zamknięcia pewnego działu. Tak wiem, bardzo późno. Lepiej tak niż wcale. Niestety nie jest to czas wolny od dylematów, niepewności.
  I tak na przykład ja często zapominam że Jarek mnie skrzywdził. Traktuję go jak znajomego, ot tak, zapominam że "od dziś jesteś moim wrogiem, ja twoim wrogiem". Bardzo często o tym przypomina mi moja przyjaciółka Ania. Zastanawiam się, czy to źle? Powinnam nienawidzić do końca życia? Zresztą to nie jest tak, że ja nie pamiętam. Istotnie, ja zapominam gdy jestem tu, w Poznaniu. Przez telefon rozmawiam z nim taka zadowolona, wyluzowana. Ale jak tylko zobaczę go w realu, w atmosferze Kołobrzegu, jestem spięta, przyjmuję postawę obronną. Bo to już nie jest "ten" Jarek. Ten obecny kojarzy się z krzywdą. Ten z którym rozmawiam przez telefon jest "dobry". Bo już tak mamy, my, kobiety, że idealizujemy byłych partnerów.
Zaczęłam też tak z perspektywy czasu oceniać ten związek pod względem wiekowym. Ja miałam 16 lat on dobiegał do trzydziestki.... i chyba rację ma mój mąż że to nie było do końca takie naturalne... i na tym pozostawię ten komentarz.
  Dziwię się też osobom, które nas otaczały że żadna z nich nawet się nie zająknęła o tym, że ten związek nie miał szans. No bo nie miał, przy takiej różnicy wiekowej na tym etapie rozwojowym żeńskiej części tego teamu. A może dawali  znać? Tylko ja byłam tak ślepa?

 Kiedy ja chodziłam w ciąży on tyle razy dawał mi odczuć że jest nieodpowiedzialny [impreza w porcie po której zniknąl na trzy dni, potem mi powiedział że się spił i nie pamięta czy się przespał z jakąś kursantką czy nie bo miał rozpięty rozporek (nota bene miały one po 15 lat) a tymi informacjami raczył dziewczynę w zagrożonej ciąży 4 dni po szpitalu. I jeszcze:"Jarek musimy jechać do szpitala, dziecko się nie rusza" "ale ja się z chłopakami w porcie umówiłem"] więc nie wiem na co ja jeszcze potem liczyłam?


Zapewne to wszystko miało jakiś sens, wydarzyło się "po coś". Jeszcze tylko tego nie odkryłam. Ale mam jeszcze czas. Dopiero zaczynam to sobie układać, godzić się z tym. Kiedyś psycholog mi powiedział, że przeszłość jest jak drzewo: można schować się w jego cieniu lub wejść na nie i zobaczyć co widać na horyzoncie. Ja właśnie wdrapuję się na moje drzewo;-)

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Asekuruj mnie, kochanie...

W połowie stycznia jadę do Kołobrzegu. Mimo tego, że zawsze cierpię gdy tam jestem i wracam rozbita do Poznania, to chcę i będę jeździć- ja się tam wychowałam, tam jest mój dom, rodzina, przyjaciele. I choć wolę tam za często nie bywać ( w listopadzie byłam) i nie za długo ( 7 dni jest górną granicą dla mojego zdrowia psychicznego) to jeździć będę. To żadne rozwiązanie nie jeździć, zapomnieć. Ja muszę się z tym uporać. Z tym dojmującym uczuciem żalu i bólu. To oczywiście nie sprawi, że będę mogła znów tam mieszkać, żyć. To jest niemożliwe.
Mamy początek 2012 roku, teraz jest idealny moment na to by w końcu wziąć się w garść.
Oczywiście to wymaga pewnych zabiegów, asekuranctwa. Dlatego 15 stycznia nad morze pojedzie ze mną mąż. Takie proste a jakie genialne! Do tej pory był ze mną tylko kilka razy, zawsze zatrzymuje go praca, poza tym, On dosyć niechętnie tam jeździ ( moja mama jest specyficzna i uprawia kult Jarka).
Tak więc będzie moją asekuracją. Jak zacznę wpadać w czarną dziurę rozpaczy z przeszłości, będzie mnie ciągnął ku górze. I nie będzie już miejsca na J. To straszne uczucie osamotnienia, które mi towarzyszyło po naszym rozstaniu, które cały czas tam jest, bo je tam zostawiłam, naiwnie wierząc że to rozwiąże problem, zgasi całym swoim ciepłem mój mąż. Jego obecność będzie mi przypominać, że gdzieś tam, mam lepsze, szczęśliwe życie u boku mężczyzny, który znosi to wszystko z jednego powodu- ogromnej miłości jaką mnie darzy. Nie mogę pozwolić, żeby duchy przeszłości to zniszczyły.


Wiem, że wiele z Was myśli, że ja jeszcze kocham J.
Ja kocham wspomnienie tych 3 miesięcy, kiedy był mój syn.
Niestety J. jest wpisany w ten czas, zmienić tego nie mogę więc i  we wspomnieniach pominąć go nie mogę.
Choć bardzo bym chciała. Bóg mi świadkiem, jak bardzo.

A to dla mojego męża, za zmysłów ukojenie które mi przynosi. Kocham mocno;-*
http://www.youtube.com/watch?v=-B4iR7OGhC4&feature=related