czwartek, 25 października 2012

Mleko z piersi

Dziś w nocy przyśnił mi się Zefirek- miał 2,5 miesiąca gdy umierał.I nic. Nie płakałam, nie przebudziłam się, spałam dalej spokojnie. Moja psychika jest już "w miarę" zdrowa, nie reaguje emocjonalnie. Ale moje ciało tak. Ono reaguje. Gdy rano wstałam, miałam koszulkę mokrą od mleka, mleka wypływającego z piersi. Ono nie zapomniało.

Boję się śmierci

Bardzo się boję.Nie tego niewiadomego co potem i nie tego, że mnie zakopią a potem zjedzą robaki. Po śmierci nie ma nic: "Bo żyjący są świadomi tego, że umrą, lecz umarli nie są świadomi niczego" (Kaznodzei 9:5). Strachem napawa mnie fakt, że cała rzeczywistość będzie się "działa" beze mnie. Że nie będę miała wpływu na sprawy na które wpływ mogłabym mieć, gdybym żyła. Że świat będzie gnał do przodu, zmieniał się- a ja tego nie zobaczę. Że w końcu o mnie zapomną i będę tylko ładnie pociętym kamieniem na cmentarzu. I tu pojawia się kolejne pytanie: po co tak gnać, odchudzać się, zbierać rzeczy materialne, skoro i tak w końcu zostanie po nas kamień z którego jest wykonany pomnik? Jestem chora. To potęguje strach, że kiedyś się przewrócę i już nie wstanę, że to będzie mój koniec a ja mam córkę do wychowania. Jest tak bardzo przywiązana... Mam tylko nadzieję że to nie będzie w najbliższym czasie? Teraz idę się położyć koło mojej słodko śpiącej Królewny- manifestacja życia.

poniedziałek, 22 października 2012

Rzadko jestem

Tak, wiem. Rzadko piszę już na blogu. Zdarza się to już tylko wtedy gdy tęsknię,gdy się przyśni, gdy zbliżają się bolesne daty, gdy jest trudno. Gdy śni się straszny sen albo wręcz przeciwnie. Całkiem dobry, wspaniały, szczęśliwy!!! Tylko rano okazuje się że umarli nadal nie żyją... Po to założyłam tego bloga. Żeby wtedy, gdy jest źle, ciężko, przeszłość ściga nawet w snach- nie zadręczać swojej rodziny i siebie. Nie zasługujemy na to. Nauczyłam się, że moja zadra w sercu a przez nią "okresowe mocniejsze cierpienia", są tylko moje. Bardzo intymne. Nie należy się nimi dzielić, bo nazwą Cię histeryczką albo wariatką. I chyba coś w tym jest, bo do dziś kulę się w sobie gdy mam powiedzieć "moje dziecko nie żyje". Po to mam tego bloga. Tu podnoszę głowę i mówię: cierpię.

Profesor Wilczur i ja

Zatytułowałam tak tego posta, bo wbrew pozorom mamy trochę ze sobą wspólnego: ja i On- fikcyjna postać Profesora Wilczura (swoją drogą, bardzo dobra książka).
Pamiętacie taką scenę w filmowej adaptacji tego dzieła: Wilczur odzyskuje powoli pamięć, w ciemną noc miota się po całym domu, głowa mu pęka, poci się bo chce i nie chce by (bolesne?)obrazy do niego wracały. Ja też się tak miotam. Kilka razy do roku. Bardzo boli. Ale tak normalnie. Dobranoc.