czwartek, 2 lutego 2012

Żałuję

Sprzątałam dziś Polusi pokój i znalazłam płytę zespołu Łzy. Przyjemnie się słuchało, przypomniały się szczenięce lata, gdy kończyłam gimnazjum. Jak mi się wtedy wydawało, że wszystko mogę! Czerwony pasek na świadectwie, w pierwszej dziesiątce przyjętych do wszystkich szkół do których składałam papiery, rodzice dumni-świat czekał na mnie z otwartymi ramionami! Tyle planów, świadomość że młodość jest szalona a więc w perspektywie gorące miłości, zwariowane akcje, niebezpieczne zabawy, namiętne noce-tyle emocji! Przecież to w w szkole średniej zaczyna się "dorosłe" życie, no nie? Takie przez duże D, tak przynajmniej myślą naiwne małolaty z gimnazjum;-) Że teraz to nic, jak będę odbierać maturę, to będzie coś! Wtedy to dopiero zawojuję świat!
Tymczasem gdy wychodziłam ze szkoły ze świadectwem maturalnym w dłoni, już nie przypominałam tej rozentuzjazmowanej Ani sprzed 3 lat. No nic dziwnego, trzy lata to szmat czasu, ludzie się zmieniają, różne wydarzenia też mają na to wpływ, w moim przypadku traumatyczne. Ale ja wtedy to w zasadzie nie wiedziałam co mam z tą maturą zrobić? Bo świat już na mnie nie czekał. Nikt na mnie czekał. Wszyscy umarli, odeszli. Nie lubię wspominać tego dnia, gdy odbierałam świadectwo dojrzałości.
Myślę że takie wspomnienia są bardzo ważne, bo to ważne momenty w naszym życiu. Ja bardzo żałuję że po śmierci Zefa  nie było nikogo, kto byłby w stanie mi pomóc. Udzielić fachowej pomocy. Nie pocieszać "doraźnie" ale poświęcić mi czas, wypłakać, wykrzyczeć ten ból. Nie nakazywać "wziąć się w garść", bo ja się uśmiechałam do ludzi a wewnątrz umierałam. Gdyby ta pomoc i wsparcie zostały mi udzielone, to być może maturę odbierała by szczerze uśmiechnięta Ania, patrząca z nadzieją (maleńką) przed siebie. Bo takie dni są decyzyjne o ukierunkowaniu naszego życia, podejmujemy się realizacji marzeń, robimy postanowienia które rzutują na naszą przyszłość.

4 komentarze:

  1. przeczytałam. dziekuje. nie usuwaj. zostaw dla potomnych. tak lekko piszesz o sprawach wcale nie lekkich. i ta obsesja na punkcie J. jakze mi bliska

    OdpowiedzUsuń
  2. a więc nie jestem wariatką. więcej osób tak ma/miało

    OdpowiedzUsuń
  3. to niczego nie dowodzi niestety. rownie dobrze ja rowniez moge byc nienormalna.
    czytam co piszesz o J i przypomina mi sie jak miotałam sie kiedy mój odchodzil. teraz moze zachowałabym sie inaczej, moze nawet zachowała jakies resztki godnosci, ale ja juz wtedy wiedzialam ze zle robie. slyszalam rady i sie z nimi zgadzalam, ale nie potrafilam inaczej, czlowiek sie chwyta kazdej nadziei jaka jest i jakiej nie ma.nie spi i rozkminia co mozna zrobic zeby wrocil, czy mozna cos zrobic? a moze nic nie robic? i ta ostroznosc przy wchodzeniu w nowy zwiazek, trudnosc w otwarciu sie. dobrze to znamy. i chociaz juz jestem na tak to czasem w nocy leze i mysle: calkiem mozliwe ze odejdzie w najmniej oczekiwanym momencie. intensywnosc doznań pewnie u mnie mniejsza bo to 'tylko' bolesne rozstanie, bez staty dzieciecia w tle, ale klimaty jakos mi znajome

    OdpowiedzUsuń
  4. okoliczności chyba nie mają większego znaczenia, jeśli się kocha boli tak samo bardzo a nasze zachowanie wtedy to chyba pewien schemat, który powiela wiele kobiet, tylko z różną intensywnością.
    i też: gdybym miała wtedy rozum ten który mam dokładnie dziś. gdybym wtedy od razu wywaliła z siebie to wszystko a nie dusiła w sobie (samo zniknie?) to trwało by to o wiele krócej, może nie mniej intensywnie ale krócej na pewno.

    OdpowiedzUsuń