czwartek, 27 października 2011

Jestem

w Kołobrzegu. Codziennie myślę o tym, co napisała mi w komentarzu jedna z czytelniczek. Ze nie warto jeździć, wracać,pamiętać. Kurczę, jak ona ma rację.
Jestem tu. Serce mi pęka.
To miejsce działa na mnie schizofrenicznie.
Nie chcę tu wracać, ale coś mnie ciągnie.
Coś, albo ktoś.


Twoje zdrowie ktosiu.

piątek, 21 października 2011

Pola

Najpiękniejsze dni w moim życiu to te, w których na świat przyszły moje dzieci. Zefirek nie żyje, ale mam prawie dwuletnią Polę. Jest kochana, szczęśliwa, bezpieczna, ale nie jestem nadopiekuńczą matką. Mimo to, czasem, wieczorem albo w nocy przychodzi tka myśl,że kiedyś może ktoś będzie chciał ją skrzywdzić a ja nie będę mogła temu zapobiec. Historia lubi się powtarzać, więc poza tym wszystkim złem, którego się obawiam, martwię się że na jej drodze, tak jak na drodze jej mamy, stanie taki dupek, taka kopia Jarka. Może to się wydawać irracjonalne,ale ten strach jest paraliżujący. Wiem, jak ja bardzo cierpiałam, ile osób przez to skrzywdziłam i krzywdzę, nie chcę żeby taki los spotkał moją córkę.
 Nie, nie będę jej mówić od dziecka że każdy facet jest taki sam, że to świnia, że chce tylko jednego, bo to nie prawda. Zdaję sobie sprawę, że mogę tylko dać jej silne podstawy, by znała swoją wartość, by nie pozwoliła by jakiś skurwiel zrobił z nią to,co zrobił ze mną. Żeby wybierała rozsądnie. A potem to już tylko mogę ją wspierać tak, jak powinna wspierać matka. Być może, gdybym ja miała takie wsparcie, to nie było by tak, jak jest. Może nie pisałabym tego bloga? Dlatego zrobię wszystko, żeby moja córka była mądrą kobietą, która zawsze może liczyć na matkę.

czwartek, 20 października 2011

Negatywne emocje-out!

Tak sobie myślę, tak się zastanawiam... ile osób tak naprawdę skrzywdził Jarek? Może nie jestem w tych sądach obiektywna, może kieruje mną żal, bo wiele zrozumiałam będąc ostatnio w Kołobrzegu.
Przez niego cierpiałam ja, przeze mnie moja siostra ( po tym wszystkim co się wydarzyło, została jej nerwica, jesteśmy bliźniaczkami czujemy razem, to nie są bajki), teraz chyba mój mąż. Jedną decyzją sprawił, że cierpi tyle osób.
Wydawało mi się, że jestem już w stanie normalnie do tego podejść, minęło tyle lat.
Ale nie, czuję ten sam ból który czułam uciekając do Poznania. Czuję się tak bardzo skrzywdzona i zawiedziona, że nie spotkała go zasłużona kara.
Wiem ,zbliża się pierwszy listopada, stąd pełno we mnie negatywnych emocji.
Do tego fakt, ze jestem chora, że życie wywróciło mi się do góry nogami, wcale nie poprawia sytuacji.
Tak bardzo chciałabym na niego nakrzyczeć, że tak rzadko jest, że tak rzadko mogę z nim porozmawiać o Zefirku, że tak szybko zapomniał, jak to się dzieje że niektórzy ludzie tak szybko zapominają? Odnoszę takie wrażenie, że on już czuje się zrehabilitowany. Przecież założyła rodzinę, ma męża, dziecko ,plany-jest ok. Nic się nie stało. Gówno prawda! Do dziś mam złe sny, wszystkie ważne Zefirkowe daty to dla mnie koszmar.
W tym roku nie jadę na pierwszego listopada. I nie wiem, czy to dobry pomysł.

wtorek, 18 października 2011

A jednak

A jednak. Nie jestem w stanie jeszcze wrócić do K. Wydawało mi się, że po tylu latach, już nic nie będzie tam wywoływało bolesnych wspomnień. Myliłam się. Chciałam tam wrócić, a okazało się że nie jestem w stanie. Wszystko to, co się zabliźniło, wszystko to, co zakopałam głęboko, powraca. I nie chodzi mi o uczucie do J. Bo tego już nie ma. W K. dociera do mnie jak bardzo bym chciała cofnąć czas, do momentu, gdy nawet jeszcze nie znałam ojca mojego synka. Wtedy byłam autentycznie szczęśliwa, nie targałam na grzbiecie tego ciężaru, który mam teraz. Ale nie to jest najgorsze. Tam dociera do mnie również to, że tego czasu nie da się cofnąć, i to jest dla mnie tak przykre, że w gardle dławi mnie szloch. Taki jak w tych łzawych norweskich romansidłach, kiedy to stoi dziewczę z rozwianym włosem i szlocha że więcej fiordów nie zobaczy. Bez kitu. Tak doniosłe emocje u tak malutkiego człowieczka jak ja.
Dziwi mnie, jak to możliwe, że miasto, kilka blokowisk, ze trzy kościoły, kilka sklepów, może ze mną robić coś takiego, że przestaje panować nad umysłem.
Tam wszystko pachnie morzem, gdzie nie spojrzę jest J, a wszystko to przypomina mi Zefirka, te wszystkie złe emocje, to jaka czułam się beznadziejna, jak bardzo odczuwałam że wszystko przez mnie, że mogło być inaczej a ja zawaliłam ,ze podejmowałam kolejne fatalne w skutkach decyzje.
Cóż, zostaję w Poznaniu. Kocham Kołobrzeg. I przeklinam dzień, w którym poznałam J. Bo dziś nie mogę tam wrócić. Nie mogę tam mieszkać. Tam nadal jestem wariatem.

poniedziałek, 17 października 2011

Zakopany pod balkonem

Byłam na weekend u koleżanki, nad morzem. Kiedy mówiła o Jarku: "to jest drań, gdy sobie przypomnę jak mu urządzałaś pogrzeb, grzebałaś go pod balkonem.." no tak. Zupełnie o tym zapomniałam. Gdy chodziłam do psychologa, ten zalecił mi żebym urządziła symboliczny pogrzeb byłemu partnerowi, bo terapia trwała długo i nie było efektów. I tak zrobiłam. Usypałam mały grobek, zrobiłam krzyżyk, a to wszystko pod balkonem. Chyba nawet świeczkę zapaliłam. Nie pamiętam, czy zrobiło mi się lepiej po tym "pogrzebie". Ale wiem za to, że skoro robiłam takie rzeczy, to byłam bliska obłędu.

środa, 5 października 2011

Pogrzeb

Dnia, w którym odbył się pogrzeb mojego dziecka nie zapomnę nigdy.
Trumienka w kaplicy była otwarta, włożyłam do niej smoczek, pieluszkę, i zabawki, pluszowego dalmatyczyka od mamy jarka, ubijałam pięścią, bo nie chciał się zmieścić.
Była cała rodzina, przyjechała moja klasa z wychowawczynią i nauczycielem od fizyki (chodziłam do liceum wtedy), i jeszcze gapie, czekający na sensację ( może rzuci się za trumną?). Pamiętam że nie dali mi się z nim pożegnać, mama z ojcem mnie ciągnęli nie wiem gdzie i nie wiem po co, może bali się że nie pozwolę zamknąć trumny? Gdy go całowałam zauważyłam że zaczyna mu gnić nosek, pomyślałam wtedy "już czas". Jarek niósł trumienkę do grobu, niósł tak jak nosi się małe dzieci, główka wyżej niż nóżki. Potem mi powiedział, że była dla niego bardzo ciężka... Stałam z tatą, nogi mi się uginały od leków uspokajających, jak przez mgłę pamiętam, kilka osób bardzo rozpaczających, które nigdy nie były dla mnie zbyt bliskie.
Kondolencje składała mi moja wychowawczyni, na ucho mi powiedziała że wie co czuję, bo straciła córkę. Nigdy nie zapomnę jej szlochu.
Poczułam ulgę, że już go pochowaliśmy. Że w końcu ma spokój.
Na stypie mój tata pił wódkę z dziadkiem i jeszcze kimś nie pamiętam, jak wracaliśmy do domu prosiłam go żeby nie pił już piwa po drodze, zwyzywał mnie w sklepie.
Wrócił do domu pijany, zrobił awanturę. Ja uciekłam, moja siostra dostała takiego napadu paniki że musiało przyjeżdżać pogotowie, pokazywali jej jak oddychać bo w tej panice traciła tę zdolność. Mama zaalarmowała babcię, kora razem z Jarkiem mnie szukała. Babcia na cmentarzu, Jarek jeździł po D. i pytał czy ktoś mnie nie widział. Jakaś dziewczyna mu powiedziała że poszłam w kierunku torów. Dopiero na drugi dzień mi powiedział, jak bardzo się bał że nie zdąży.
Poszłam do koleżanki. Moja mama obdzwaniała znajomych i mnie znalazła. Jarek po mnie przyszedł. Wróciłam do domu jak już było po wszystkim.
Tak mnie wspierali rodzice.

niedziela, 2 października 2011

Zbliża się

Zbliża się 1 listopada. Święto zmarłych, święto mojego dziecka, moje święto.... Pewnie spędzimy ten dzień jak zawsze, razem. Ja i Jarek. Nie jest to całkiem smutny dzień, wspominamy sobie "a pamiętasz... jak lubił żółty kolor? jaki miał donośny głos? jak płakał, było go słychać w windzie"... Zjemy obiad, ze trzy kursy na cmentarz, potem jeszcze wieczorem... Jarek powie "dziękuję ci za syna", ja się rozpłaczę..
Lubię ten płacz, choć serce mi pęka i jest mi tak strasznie, strasznie przykro że NIE MA już naszego syna, to ten płacz jest taki uwalniający ,taki za samego środka, wyrzucający to wszystko co się kumuluje przez cały rok, tą tęsknotę za tym co było, za tym jak byłam szczęśliwa gdy chodziłam w ciąży z Zefirkiem. wtedy ostatni raz byłam taka szczęśliwa... tak naprawdę, całą sobą.. Bo nie chce wspominać jego 2,5 miesięcznego życia, to było pasmo udręk i bólu. Cały czas się zastanawiam, jak to się dzieje że w pierwszej kolejności zapominamy to co było dobre a to co złe, jest koszmarem który pamięta się do końca życia.
Lubię jak sami odwiedzamy Zefirka. Ne lubię gdy towarzyszy nam ktoś z rodziny. Bo to jest nasze święto. Naszej trójki. Nie potrafię się swobodnie zachowywać gdy ktoś "obcy" jest z nami. Wtedy zazwyczaj siedzimy i milczymy, myśląc o tym co chcielibyśmy sobie powiedzieć. To jest jedyny dzień, gdy nie pamiętamy o tym ,co się stało po jego śmierci, kiedy nie ma już wzajemnych pretensji....nie pretensji nie, raczej wzajemnego żalu. Bo ten pozostał. W tym dniu skupiamy się na szczęściu, które nam towarzyszyło gdy dowiedzieliśmy się że będziemy rodzicami, gdy Zefirek mimo śpiączki reagował na nasz dotyk, gdy po raz pierwszy się uśmiechnął... To powinien być szczęśliwy dzień, skoro tyle szczęścia przywołujemy w pamięci, prawda?