niedziela, 2 października 2011

Zbliża się

Zbliża się 1 listopada. Święto zmarłych, święto mojego dziecka, moje święto.... Pewnie spędzimy ten dzień jak zawsze, razem. Ja i Jarek. Nie jest to całkiem smutny dzień, wspominamy sobie "a pamiętasz... jak lubił żółty kolor? jaki miał donośny głos? jak płakał, było go słychać w windzie"... Zjemy obiad, ze trzy kursy na cmentarz, potem jeszcze wieczorem... Jarek powie "dziękuję ci za syna", ja się rozpłaczę..
Lubię ten płacz, choć serce mi pęka i jest mi tak strasznie, strasznie przykro że NIE MA już naszego syna, to ten płacz jest taki uwalniający ,taki za samego środka, wyrzucający to wszystko co się kumuluje przez cały rok, tą tęsknotę za tym co było, za tym jak byłam szczęśliwa gdy chodziłam w ciąży z Zefirkiem. wtedy ostatni raz byłam taka szczęśliwa... tak naprawdę, całą sobą.. Bo nie chce wspominać jego 2,5 miesięcznego życia, to było pasmo udręk i bólu. Cały czas się zastanawiam, jak to się dzieje że w pierwszej kolejności zapominamy to co było dobre a to co złe, jest koszmarem który pamięta się do końca życia.
Lubię jak sami odwiedzamy Zefirka. Ne lubię gdy towarzyszy nam ktoś z rodziny. Bo to jest nasze święto. Naszej trójki. Nie potrafię się swobodnie zachowywać gdy ktoś "obcy" jest z nami. Wtedy zazwyczaj siedzimy i milczymy, myśląc o tym co chcielibyśmy sobie powiedzieć. To jest jedyny dzień, gdy nie pamiętamy o tym ,co się stało po jego śmierci, kiedy nie ma już wzajemnych pretensji....nie pretensji nie, raczej wzajemnego żalu. Bo ten pozostał. W tym dniu skupiamy się na szczęściu, które nam towarzyszyło gdy dowiedzieliśmy się że będziemy rodzicami, gdy Zefirek mimo śpiączki reagował na nasz dotyk, gdy po raz pierwszy się uśmiechnął... To powinien być szczęśliwy dzień, skoro tyle szczęścia przywołujemy w pamięci, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz