czwartek, 25 października 2012

Mleko z piersi

Dziś w nocy przyśnił mi się Zefirek- miał 2,5 miesiąca gdy umierał.I nic. Nie płakałam, nie przebudziłam się, spałam dalej spokojnie. Moja psychika jest już "w miarę" zdrowa, nie reaguje emocjonalnie. Ale moje ciało tak. Ono reaguje. Gdy rano wstałam, miałam koszulkę mokrą od mleka, mleka wypływającego z piersi. Ono nie zapomniało.

Boję się śmierci

Bardzo się boję.Nie tego niewiadomego co potem i nie tego, że mnie zakopią a potem zjedzą robaki. Po śmierci nie ma nic: "Bo żyjący są świadomi tego, że umrą, lecz umarli nie są świadomi niczego" (Kaznodzei 9:5). Strachem napawa mnie fakt, że cała rzeczywistość będzie się "działa" beze mnie. Że nie będę miała wpływu na sprawy na które wpływ mogłabym mieć, gdybym żyła. Że świat będzie gnał do przodu, zmieniał się- a ja tego nie zobaczę. Że w końcu o mnie zapomną i będę tylko ładnie pociętym kamieniem na cmentarzu. I tu pojawia się kolejne pytanie: po co tak gnać, odchudzać się, zbierać rzeczy materialne, skoro i tak w końcu zostanie po nas kamień z którego jest wykonany pomnik? Jestem chora. To potęguje strach, że kiedyś się przewrócę i już nie wstanę, że to będzie mój koniec a ja mam córkę do wychowania. Jest tak bardzo przywiązana... Mam tylko nadzieję że to nie będzie w najbliższym czasie? Teraz idę się położyć koło mojej słodko śpiącej Królewny- manifestacja życia.

poniedziałek, 22 października 2012

Rzadko jestem

Tak, wiem. Rzadko piszę już na blogu. Zdarza się to już tylko wtedy gdy tęsknię,gdy się przyśni, gdy zbliżają się bolesne daty, gdy jest trudno. Gdy śni się straszny sen albo wręcz przeciwnie. Całkiem dobry, wspaniały, szczęśliwy!!! Tylko rano okazuje się że umarli nadal nie żyją... Po to założyłam tego bloga. Żeby wtedy, gdy jest źle, ciężko, przeszłość ściga nawet w snach- nie zadręczać swojej rodziny i siebie. Nie zasługujemy na to. Nauczyłam się, że moja zadra w sercu a przez nią "okresowe mocniejsze cierpienia", są tylko moje. Bardzo intymne. Nie należy się nimi dzielić, bo nazwą Cię histeryczką albo wariatką. I chyba coś w tym jest, bo do dziś kulę się w sobie gdy mam powiedzieć "moje dziecko nie żyje". Po to mam tego bloga. Tu podnoszę głowę i mówię: cierpię.

Profesor Wilczur i ja

Zatytułowałam tak tego posta, bo wbrew pozorom mamy trochę ze sobą wspólnego: ja i On- fikcyjna postać Profesora Wilczura (swoją drogą, bardzo dobra książka).
Pamiętacie taką scenę w filmowej adaptacji tego dzieła: Wilczur odzyskuje powoli pamięć, w ciemną noc miota się po całym domu, głowa mu pęka, poci się bo chce i nie chce by (bolesne?)obrazy do niego wracały. Ja też się tak miotam. Kilka razy do roku. Bardzo boli. Ale tak normalnie. Dobranoc.

sobota, 25 sierpnia 2012

Miałam sen

Śniło mi się że moja Poleczka trafiła na ten sam oddział, na którym umierał Zefirek. Wyglądało to tak, że nawet jej łóżeczka nie dali tylko kocyk i poduszeczkę, musiała spać na korytarzu, nikt się nią nie interesował,zero diagnozy, dobijałam się do wszystkich drzwi po kolei żeby ktoś ze mną porozmawiał. Ja umierałam z niepewności a moja córeczka, taka radosna i rezolutna (jak zawsze), niczego nieświadoma, starała się jakoś "ułożyć" w tej sytuacji...
Nienawidzę takich snów. Przez cały sen (w śnie) płakałam, słyszałam swój płacz odbijający się od ścian, ta bezradność, strach, lęk...były tak prawdziwe, że rano klatka piersiowa bolała mnie od ich naporu.
Pola była wtedy u dziadków. Ja ledwo żywa szłam do pracy bo po takich koszmarach nie mogę rano się otrząsnąć.
Ja wiem, że to są tylko sny i w nich wyłażą moje strachy. Ale wykańcza mnie.
To już zawsze będzie mnie prześladowało....

niedziela, 12 sierpnia 2012

Będzie się działo...

Byłam w Kołobrzegu. Było cudownie. Byłam na imprezie- było świetnie;-)
Była przyjaciółka Jarka- uprzedziła go "będzie Ania, nie przyłaź". Fajna dziewczyna. W końcu mogłam normalnie ją poznać, bez Jarka na jej plecach.
Więcej takich imprez;-)

sobota, 14 lipca 2012

Tak, tak, ja ta zła- a jednak...

Dobra. Już ustalone że to ja coś od niego chcę, że jestem nie normalna, natrętna i co tam jeszcze?
Tylko wiecie co? Przez to, że on jest tak przekonany o swojej zajebistości, że ja go CIĄGLE CHCĘ ( padłam na cycki), czuję stres gdy mam się pokazać w miejscu w którym on bywa bo przecież dla niego będzie oczywiste- jestem tam, bo CIĄGLE GO CHCĘ. I argumenty że miasto małe, dobrych knajpek co kot napłakał, dlatego na siebie wpadamy, do niego nie trafiają. Doprowadza do sytuacji że obawiam się jechać do koleżanki, z której siostrą on się przyjaźni, bo on od razu uzna że to zaplanowałam bo CIĄGLE GO CHCĘ. I absolutnie nie wiem jak mam się zachować w sytuacji gdy się przypadkowo spotkamy. Bo nie chcę zachować się lekceważąco ale też nie chcę, żeby pomyślał, że specjalnie robię zakupy/pije piwo/spaceruje/imprezuje tam gdzie on.
Jakieś sugestie,pomysły? Bo ja zaczęłam ciągać ze sobą wszędzie męża. Nawet na babskie pogaduchy, żeby nie było że ja COŚ OD NIEGO CHCĘ. Miło spędzam czas z mężem.Po prostu.

środa, 13 czerwca 2012

Jestem wariatką, i co mi zrobisz?

Nie znoszę pewnych słów, postaw, zachowań, spraw. One mnie ranią. I co mi zrobisz?Jestem wariatką.
 Ja Ciebie proszę: unikaj tego, dla twojego I mojego dobra, nie mówię ci żyj tak i tak bo ja sobie życzę czy nie życzę tylko unikaj, spróbuj, czasem się uda czasem nie- wiesz, to życie! Mam świadomość że nie koncert życzeń i kto tu się zachowuje z postawą nie bo nie! jak dziecko-ja czy ty? Że co? Zmęczony? Przestań się użalać. Nie użalasz? To się nie wycofuj z życia, nie łap ochłapów tylko weź to na klatę i nie żeń kitów.
Nie znoszę słowa ofiara, nie chce by ktoś tak o mnie mówił, sama o sobie długo tak  mówiłam-dość. Nie znoszę żadnej demonstracji siły (zwłaszcza seksualnej) nad kobietą, nawet "niewinnej". Odpadają filmy typu "Róża", dostaję histerii. Jestem czuła na krzywdę bezbronnych. Wiem-każdy zdrowy człowiek jest- ale ja jak by bardziej. Przeżywam to sto razy mocniej ,choruje nie tylko dusza ale i ciało. Naprawdę.Nie bierz mnie swoją miarą, to co przejdzie u Ciebie dla mnie jest jak choroba nowotworowa. Kiedyś spóźniłam się 3 godziny do pracy bo ratowałam gołębia na przystanku tramwajowym, nie mógł latać, nie chciałam żeby tak umierał... tak długo prosiłam na Lotosie aż dali książkę telefoniczną a potem czekałam na Straż Miejską. Nie dało by mi to spokoju.
Gdy kogoś obdarzę najszczerszą przyjaźnią jest dla mnie jak rodzina, a znam dwie takie osoby i  ich rodziny są dla mnie bardzo ważne. Choć czasem nawet ich nie znam.
Jestem wariatką.

I to kobieta jest naiwna? Boszzzz....

 Facetowi to się wydaje, że po tym, jak zostawił kobietę i ona w tym amoku "pozostawiennym" (wiecie o czym mówię), niepogodzona z odrzuceniem prawie błaga na kolanach, albo nie prawie i robi wszystko żeby wrócił to tak już będzie zawsze. Bo on to jest król złoty, siódmy cud świata a może i ósmy i dziewiąty. I ona to w ogóle miała szczęście że ją chciał i że zostawił też, bo teraz ma ten przywilej wątpliwy błagać go, szanownego pana, żeby wrócił. Boże, widzisz i nie grzmisz!
 A to na wasze nieszczęście, nocnikowi królewicze nie działa. Po okresie wypłakanych łez, chodzenia w dresie i  nabijania kabzy psychoterapeuty, wspominamy was już tylko przy butelce wina z kumpelami i to tylko w kontekście  skurczonych penisków na basenie w Bałtyku, pamiętasz jaka była zimna woda, Aligatorku?;-)
Drugi raz nie dajemy się nabrać. Zapominamy bezpowrotnie. A wy dalej swoje. "Ona mnie chce", "Ona coś do mnie czuje".
Helołłłłł!!!!! Zejdź na ziemię panie.

Zazwyczaj jest tak, że wydaje się nam tuż po tym jak nas opuszczacie, że straciłyśmy złoto. Po jakimś czasie okazuje się ze to był zwykły tombak. Bo czy złoto leży na ulicy? Absolutnie!


Nigdy, nigdy nie myśl sobie że coś od Ciebie chcę. Nie jesteś nikim wyjątkowym. Nie schlebiaj sobie.

wtorek, 22 maja 2012

Adrenalina

Po ataku padaczkowym, gdy leżałam bez sił i obolała na łóżku(to taki czas gdy stan psychiczny określa się słowem dolina), przypomniało mi się jak stałam pod biurowcem PŻB i tłumaczyłam J, że ja go bardzo przepraszam, przeze mnie nie wziął kanapek do pracy bo pokłóciliśmy się, przepraszam bo ja się zatrzymałam w ICZMP na OIOM-ie, przy łóżeczku naszego dziecka. Ja tam cały czas jestem i nie mogę ruszyć. Siedzę sobie na krzesełku, takim małym, i patrzę na strzykawki- z adrenaliną. Może najpierw jemu prosto w serce a potem sobie? Już na zawsze razem, bez bólu, w spokoju. Tylko odwagi brak...
Pamiętam taką tragedię- chyba w Szczecinie- matka najpierw utopiła w wannie swoją bardzo chorą córkę (miała też bodajże zespół Downa) a potem sama się powiesiła... nie wiem, czy wyjaśniono dlaczego to zrobiła. Ale ja się chyba domyślam. Wiem, jak ciężko jest patrzeć na tę bezbronną kruszynę, która nigdy nie będzie sobie zdawała sprawy, jaki ten świat jest okrutny i że choć mama bardzo chce nie zawsze będzie mogła ją obronić-choć ona tak bardzo ufa że mama zawsze obroni...
To co napiszę jest straszne-ale ja w tamtym momencie, gdy patrzyłam na te strzykawki, które mamiły ukojeniem- rozumiałam tę kobietę. Jej potrzebę uwolnienia się od dramatu.
Po co to napisałam? Bo może przeczyta to ktoś ze służby zdrowia,może wpłynie na to by już nie trzymać tych strzykawek, gotowych do reanimacji przy łóżku dziecka- bo takich jak ja, matek które pragną ciszy i ukojenia dla siebie i dziecka- jest więcej...

środa, 2 maja 2012

Samochód na kwiatki ( fantastycznie!)

Byłam tydzień w Kołobrzegu. Nie licząc wielu akcji z toksycznym rodzicem, to był bardzo udany tydzień, nawet niesamowity;-) Dlaczego? Otóż to był pierwszy pobyt który nie upłyną pod znakiem żalu i znicza. Widziałam się z koleżanką ze szkoły - kiedy siedziałam u niej przed domem, na ławce, w trampkach- czas mi się cofnął o jakieś 10 lat... Wróciły super wspomnienia ze szczeniackich lat...
Rozwaliłam też kolano;-) Wielki czerwono-granatowy siniak- taki jakie miałam gdy za gówniarza wywalałam się na rowerze;-) Byłam zachwycona! Pierwszy raz od wielu lat pobyt w Kołobrzegu kojarzył się z dzieciństwem, okresem dojrzewania i fantastycznym czasem kiedy największym zmartwieniem była pała z fizyki....
Odmłodniałam o 10 lat, nabrałam świeżości, przestałam myśleć Zefir- Jarek a zaczęłam Zefir- moja rodzina.

Przy grobie mojego dziecka jest przykręcony na śruby do betonowej belki samochód-ciężarówka. Na jej naczepie rosną kwiatki. Postanowiłam, że czas kupić nowy, bo ten jest już wyblakły od słońca i deszczu. Odkręcenie starego i przykręcenie nowego auta jest trochę skomplikowane i wymaga siły. Kiedyś zadzwoniłabym do Jarka i poprosiła/kazała żeby to zrobił, bo"to też Twoje dziecko". Teraz poprosiłam o to mojego męża. To było moje dziecko, on jest moim mężem- jesteśmy rodziną. To tak, jak by moje wspomnienie o Zefirku było też jego wspomnieniem.
Nie potrzebuję już Jarka, by czuć że Zefirek był, że go sobie nie wymyśliłam. Wtedy, kiedy się gubię zapewnia mnie o tym moja rodzina.

poniedziałek, 5 marca 2012

napisałam-ostatni raz

Dziś o 7.20 minęło 7 lat jak Zefirek nie żyje. Przez 4 noce wstecz śnił mi się, ale ja obiecałam sobie że płakać nie będę. Telefonu do jego ojca tez nie będzie, nie chce, zbrzydziłam się (sylwestrowa akcja), już dość. To będzie zwyczajny dzień, bez żadnej celebracji. Tylko ja w myślach podziękuję Bogu za dwa i pół miesiąca maleńkiego szczęścia, które miało na imię Zefirek.

sobota, 25 lutego 2012

środa, 8 lutego 2012

mama M.

Wszyscy wiedzą, o kogo chodzi, o jaką sprawę się rozbija co ta kobieta zrobiła-oszukała. Bo śmierć dziecka to był wypadek- prokuratura (na ten moment) potwierdza. Różne myśli chodzą mi po głowie, różne emocje mną targają- bo okłamywała, zakopała w gruzach maleńkie ciałko, na co liczyła? Ale tak sobie myślę, wiem, że gdybym pojechała do jej więzienia, została wpuszczona do jej celi, to bym usiadła, popatrzyła na nią i powiedziała: "chodź, przytul się". Ja nie wiem, dlaczego była ta cała szopka, nie rozumiem tego, ale wiem, że bardzo cierpi z powodu śmierci dziecka, bo nie zabiła jej z zimną krwią. To był WYPADEK.

Dla mnie ona najpierw straciła dziecko, dopiero potem oszukała. I może mam zamazany obraz przez własne przeżycie takiej tragedii, ale my wszyscy oceniamy ją przez pryzmat osobistych doświadczeń i przekonań.

czwartek, 2 lutego 2012

Żałuję

Sprzątałam dziś Polusi pokój i znalazłam płytę zespołu Łzy. Przyjemnie się słuchało, przypomniały się szczenięce lata, gdy kończyłam gimnazjum. Jak mi się wtedy wydawało, że wszystko mogę! Czerwony pasek na świadectwie, w pierwszej dziesiątce przyjętych do wszystkich szkół do których składałam papiery, rodzice dumni-świat czekał na mnie z otwartymi ramionami! Tyle planów, świadomość że młodość jest szalona a więc w perspektywie gorące miłości, zwariowane akcje, niebezpieczne zabawy, namiętne noce-tyle emocji! Przecież to w w szkole średniej zaczyna się "dorosłe" życie, no nie? Takie przez duże D, tak przynajmniej myślą naiwne małolaty z gimnazjum;-) Że teraz to nic, jak będę odbierać maturę, to będzie coś! Wtedy to dopiero zawojuję świat!
Tymczasem gdy wychodziłam ze szkoły ze świadectwem maturalnym w dłoni, już nie przypominałam tej rozentuzjazmowanej Ani sprzed 3 lat. No nic dziwnego, trzy lata to szmat czasu, ludzie się zmieniają, różne wydarzenia też mają na to wpływ, w moim przypadku traumatyczne. Ale ja wtedy to w zasadzie nie wiedziałam co mam z tą maturą zrobić? Bo świat już na mnie nie czekał. Nikt na mnie czekał. Wszyscy umarli, odeszli. Nie lubię wspominać tego dnia, gdy odbierałam świadectwo dojrzałości.
Myślę że takie wspomnienia są bardzo ważne, bo to ważne momenty w naszym życiu. Ja bardzo żałuję że po śmierci Zefa  nie było nikogo, kto byłby w stanie mi pomóc. Udzielić fachowej pomocy. Nie pocieszać "doraźnie" ale poświęcić mi czas, wypłakać, wykrzyczeć ten ból. Nie nakazywać "wziąć się w garść", bo ja się uśmiechałam do ludzi a wewnątrz umierałam. Gdyby ta pomoc i wsparcie zostały mi udzielone, to być może maturę odbierała by szczerze uśmiechnięta Ania, patrząca z nadzieją (maleńką) przed siebie. Bo takie dni są decyzyjne o ukierunkowaniu naszego życia, podejmujemy się realizacji marzeń, robimy postanowienia które rzutują na naszą przyszłość.

wtorek, 31 stycznia 2012

Dziecko w śmietniku

Dziś na Facebooka ktoś wrzucił zdjęcie dziecka, noworodka, wrzuconego do śmietnika. Do takiego kubła na śmieci, leżało między opakowaniami po chipsach i puszkach po napojach. Nie mogę przestać o tym myśleć. O tym maleńkim, bezbronnym dziecku, czy żyło? Czy płakało? Wzywało pomocy? I w końcu umarło? A może urodziło się martwe? Mam taką cichą nadzieję, że jednak martwe...
Wiem, że takie rzeczy na świecie się dzieją, ale pogodzić się nie mogę z tym że ja o swoje tak bardzo walczyłam, a ktoś swoje (być może zdrowe, żywe) wyrzuca do śmieci. To nie ludzkie.
Łzy same płyną...

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Byłam, wróciłam, żyję

Wczoraj wróciliśmy z Kołobrzegu, ale tylko ja i małż, bo Pola została z dziadkami, żebym ja mogła pozałatwiać sprawy urzędowe które teraz się nawarstwiły.
Nie było źle, bez trudnych emocji, powrotów do przeszłości, nawet telefon od Jarka tego nie zepsuł ( widział mnie na ulicy, witał w Kołobrzegu), wizyta na cmentarzu była pełna śmiechu bo Poleczkę fascynował "sieg" który rano spadł i pozakręcane krany, no bo czemu woda z nich nie kapie? Przez te kilka dni nikt nie wypowiedział imienia "Zefirek". Kiedyś wydawało mi się to nie do pomyślenia, teraz wydaje mi się że tak właśnie powinno być. Że wspomnienie o nim powinno być zachowane dla mnie, na ważne momenty.
Godzę się z tym że MOJE DZIECKO UMARŁO. Nie przypominam już wyjącego zwierzęcia.
Czekam na czas, gdy Jarek będzie mi obojętny i nie będę czerpać satysfakcji z tego że mi się układa a jemu nie, na przemian z rządzą zemsty i wyciem że drań jest. Czuję że to już nie długo, że to już jest coraz słabsze, że coraz mniej myśli mu poświęcam. Bo już mi się zwyczajnie nie chce.
A potem zamknę tego bloga.

wtorek, 17 stycznia 2012

Wracam-bagienko tylko czasem

To jest właśnie to. Nadszedł ten moment, kiedy wszystko ułożyło się w mojej głowie, wracam do świata żywych, chociaż w jakiejś części (wariat czuwa, Ania-remember!). Ja nie wiem, jak to się stało, że wtedy, 8 lat temu, wyłączyłam myślenie doszczętnie i dopuściłam do głosu uczucia, (choć to piękne jest) bo zawsze stosowałam zasadę "zostaw, zanim ciebie zostawią". No więc mam co chciałam, Bloga Niepogodzona;-)
Postanowiłam drugi raz nie ryzykować. Gdy poznałam mojego Małża, wyważyłam uczucia, dużo szaleńczej miłości, ale nie na "maxa", cały czas tworzyłam dystans, żeby nie bolało gdy odejdzie. I tak było bardzo długo. Tej sytuacji nie zmienił nawet fakt, że urodziłam nasze dziecko. Dopiero od niedawna stwierdziłam "niech się dzieje co chce!" I kocham jak małolata! Nadrabiam stracony czas!Najlepszy czas, od 16 do 25 roku życia. Nie przesadzę jeśli napiszę że życie przeleciało mi przez palce bo się bałam. I czego? Porażki? Gorszego porzucenia już nikt zafundować mi nie mógł!  Głupia ja!;-)

Więc odmładzam się, z pewną dozą nieśmiałości eksperymentuję z kosmetykami w intensywnych kolorach (szminka w kolorze fuksji), kolorowe rajstopy, fryzjer-jaki fryzjer? niech rosną jak chcą, nie muszę udawać bardziej dorosłej niż jestem!, jakiś gadżecik ze sklepu dla dorosłych byśmy mogli chociaż teraz pobawić się na "maxa" ;-)
chcę żyć, nie chcę się umartwiać, nie codziennie.

Z Polą do przychodni? (już nie!!!)

Pola śpi, obiad zrobiony, książkę przeczytałam, internet się muli, pieniądze na konto nie wpłynęły, nie wiem co mam ze sobą zrobić i jestem zła, że aura na dworze kiepska a ja będę musiała jutro to biedne dziecko ciągnąć ze sobą po lekarzach, bo nie mam z kim zostawić... Co prawda Jacek z nami idzie, przypilnuje ją w poczekalni gdy ja będę w gabinecie, ale sam fakt że już od małego za moją sprawą zwiedza poznańskie szpitale... Przykro mi;-/
Poza tym teraz taki czas, tyle zarazków, ci wszyscy zainfekowani ludzie, no bardzo nie chcę jej na to narażać.


Ok. Nie było mnie chwilę. Wkurzyłam się i zadzwoniłam do koleżanki,zapłacę jej, zostanie z Polą. Ma się dziecko, trzeba ponosić koszty, nie będę narażać dziecka dla paru złotych bo więcej na leki potem wydam, a i głowa spokojna czy na tej poczekalni sceny dantejskie nie odchodzą (ma temperament moja córcia po mamusi).

piątek, 13 stycznia 2012

Zapadam się

I tak jak co roku, na przełomie stycznia i lutego. Zapadam się. Codziennie rano myję naczynia i sama siebie przekonuję że warto wstać, umyć się, zjeść. Że jest dla kogo, że trzeba z dzieckiem na spacer iść. Mężowi obiad zrobić. A betonowy Poznań nie jest taki zły. Wypycham siebie sama od środka pozytywnymi sloganami z telewizji, bo inaczej jestem miękka jak gąbka. Zapadam się. Nie mogę utrzymać się prosto.
Czy to tylko przełom stycznia i lutego? Czy może jestem nadwrażliwcem? Który za dużo widzi, za mocno czuje?

Nie uwierzycie, ale 90 procent moich znajomych uważa mnie za wyluzowaną, wesołą, pełną energii, otwartą dziewczynę. Bo tak jest!!!!!!!
A że tutaj tak smęcę? Bo od tego jest ten blog. W takim tonie go założyłam.

niedziela, 8 stycznia 2012

WTF?!!

Jestem w rozsypce.Okazuje się ze coś co my czasem nazywam uczuciem może się okazać czyimś...wypaczeniem.
Nic więcej nie napiszę.

A jednak napiszę.
 Oglądaliście "Millenium"? Ale szwedzką wersję, pokuszę się o określenie "oryginalną", a nie tą hollywoodzką?
Tak sobie pomyślałam że historia lubi się powtarzać, więc tak gdzieś w okolicach 16 urodzin mojej córki zakupię sobie maszynkę do tatuaży, gdyby na jej drodze miała stanąć taka młodsza kopia Pana Jarka.
A co, wolno mi, nie?

Moje drzewo

Ostatnio przychodzi takie otrzeźwienie, mogę w miarę obiektywnie i przejrzyście, bez żadnych emocji ocenić swoją przeszłość. Nazwać emocje, przyznać się do pewnych zachowań. Myślę że to jest takie preludium do zamknięcia pewnego działu. Tak wiem, bardzo późno. Lepiej tak niż wcale. Niestety nie jest to czas wolny od dylematów, niepewności.
  I tak na przykład ja często zapominam że Jarek mnie skrzywdził. Traktuję go jak znajomego, ot tak, zapominam że "od dziś jesteś moim wrogiem, ja twoim wrogiem". Bardzo często o tym przypomina mi moja przyjaciółka Ania. Zastanawiam się, czy to źle? Powinnam nienawidzić do końca życia? Zresztą to nie jest tak, że ja nie pamiętam. Istotnie, ja zapominam gdy jestem tu, w Poznaniu. Przez telefon rozmawiam z nim taka zadowolona, wyluzowana. Ale jak tylko zobaczę go w realu, w atmosferze Kołobrzegu, jestem spięta, przyjmuję postawę obronną. Bo to już nie jest "ten" Jarek. Ten obecny kojarzy się z krzywdą. Ten z którym rozmawiam przez telefon jest "dobry". Bo już tak mamy, my, kobiety, że idealizujemy byłych partnerów.
Zaczęłam też tak z perspektywy czasu oceniać ten związek pod względem wiekowym. Ja miałam 16 lat on dobiegał do trzydziestki.... i chyba rację ma mój mąż że to nie było do końca takie naturalne... i na tym pozostawię ten komentarz.
  Dziwię się też osobom, które nas otaczały że żadna z nich nawet się nie zająknęła o tym, że ten związek nie miał szans. No bo nie miał, przy takiej różnicy wiekowej na tym etapie rozwojowym żeńskiej części tego teamu. A może dawali  znać? Tylko ja byłam tak ślepa?

 Kiedy ja chodziłam w ciąży on tyle razy dawał mi odczuć że jest nieodpowiedzialny [impreza w porcie po której zniknąl na trzy dni, potem mi powiedział że się spił i nie pamięta czy się przespał z jakąś kursantką czy nie bo miał rozpięty rozporek (nota bene miały one po 15 lat) a tymi informacjami raczył dziewczynę w zagrożonej ciąży 4 dni po szpitalu. I jeszcze:"Jarek musimy jechać do szpitala, dziecko się nie rusza" "ale ja się z chłopakami w porcie umówiłem"] więc nie wiem na co ja jeszcze potem liczyłam?


Zapewne to wszystko miało jakiś sens, wydarzyło się "po coś". Jeszcze tylko tego nie odkryłam. Ale mam jeszcze czas. Dopiero zaczynam to sobie układać, godzić się z tym. Kiedyś psycholog mi powiedział, że przeszłość jest jak drzewo: można schować się w jego cieniu lub wejść na nie i zobaczyć co widać na horyzoncie. Ja właśnie wdrapuję się na moje drzewo;-)

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Asekuruj mnie, kochanie...

W połowie stycznia jadę do Kołobrzegu. Mimo tego, że zawsze cierpię gdy tam jestem i wracam rozbita do Poznania, to chcę i będę jeździć- ja się tam wychowałam, tam jest mój dom, rodzina, przyjaciele. I choć wolę tam za często nie bywać ( w listopadzie byłam) i nie za długo ( 7 dni jest górną granicą dla mojego zdrowia psychicznego) to jeździć będę. To żadne rozwiązanie nie jeździć, zapomnieć. Ja muszę się z tym uporać. Z tym dojmującym uczuciem żalu i bólu. To oczywiście nie sprawi, że będę mogła znów tam mieszkać, żyć. To jest niemożliwe.
Mamy początek 2012 roku, teraz jest idealny moment na to by w końcu wziąć się w garść.
Oczywiście to wymaga pewnych zabiegów, asekuranctwa. Dlatego 15 stycznia nad morze pojedzie ze mną mąż. Takie proste a jakie genialne! Do tej pory był ze mną tylko kilka razy, zawsze zatrzymuje go praca, poza tym, On dosyć niechętnie tam jeździ ( moja mama jest specyficzna i uprawia kult Jarka).
Tak więc będzie moją asekuracją. Jak zacznę wpadać w czarną dziurę rozpaczy z przeszłości, będzie mnie ciągnął ku górze. I nie będzie już miejsca na J. To straszne uczucie osamotnienia, które mi towarzyszyło po naszym rozstaniu, które cały czas tam jest, bo je tam zostawiłam, naiwnie wierząc że to rozwiąże problem, zgasi całym swoim ciepłem mój mąż. Jego obecność będzie mi przypominać, że gdzieś tam, mam lepsze, szczęśliwe życie u boku mężczyzny, który znosi to wszystko z jednego powodu- ogromnej miłości jaką mnie darzy. Nie mogę pozwolić, żeby duchy przeszłości to zniszczyły.


Wiem, że wiele z Was myśli, że ja jeszcze kocham J.
Ja kocham wspomnienie tych 3 miesięcy, kiedy był mój syn.
Niestety J. jest wpisany w ten czas, zmienić tego nie mogę więc i  we wspomnieniach pominąć go nie mogę.
Choć bardzo bym chciała. Bóg mi świadkiem, jak bardzo.

A to dla mojego męża, za zmysłów ukojenie które mi przynosi. Kocham mocno;-*
http://www.youtube.com/watch?v=-B4iR7OGhC4&feature=related