poniedziałek, 12 grudnia 2011

1,5 m zmarzniętej gleby

Jednym z trudniejszych momentów po śmierci Zefirka,podczas jego pogrzebu, było zakopanie go w ziemi. Grób kojarzy mi się (pewnie tak jak każdemu) z zimnem, wilgocią, ciemnością i bardzo nie chciałam zostawiać tam dziecka. Nawet martwego. Przerażało mnie te 1,5 m zmarzniętej gleby, które będzie go przykrywać, a po pewnym czasie pewnie wpadnie do trumienki pod naporem ciężaru. Dodatkowo wizja tych wszystkich robali i procesów gnilnych, które będą go toczyć nie ułatwiała niczego. Przez pewien czas byłam studentką kierunku medycznego i ten czas wystarczył, bym dowiedziała się wszystkiego o putrefactio. Z resztą, potem jeszcze zaczytywałam się na temat bladości pośmiertnej, oziębieniu pośmiertnemu, plamach opadowych i innych obrzydliwych rekreacjach i procesach zachodzących post mortem. Prawie na pamięć znałam "Encyklopedię śmierci" i "Naukę o śmierci". Nigdy nie byłam przesadnie wierząca a po narodzinach Zefa w ogóle obraziłam się na Boga, więc sama się pozbawiłam jakiegoś rodzaju "ukojenia", odnalezienia spokoju i sensu tego wszystkiego. Dlatego zaczęłam szukać informacji o tym, co się dzieje z naszym ciałem po śmierci, żeby w "świecki" sposób wyjaśnić sobie, co się z nim dzieje.Chciałam, poprzez poznanie tej obrzydliwej biologii, oswoić to, co się wydarzyło. Oswoić śmierć. Żeby było łatwiej. Moje maleńkie dziecko dotknęło coś, czego ja nie znam, czego ja się boję.Czy to dziwne, że chciałam "to" poznać?
Zastanawiałam się wtedy, czy ja już wariuję?
Nie, nie wariowałam. Okazało się że to jest zupełnie naturalny etap żałoby i nie ja jedna tak mam, co mogłam wyczytać z różnego rodzaju forów internetowych dla rodziców po stracie. Ogromna ulga...
Ja po prostu chciałam wiedzieć, co się dzieje z moim synem. Tak jak każda matka, która nie widziała się dawno ze swoim dzieckiem. Wiem, moje umarło, ale ja nie byłam jeszcze wtedy z tym pogodzona. Nie przyjmowałam tego do wiadomości. W takich momentach zachowujemy się jak małe dzieci: myślimy, że ktoś wyjechał do tego nieba, jesteśmy nawet źli, bo się nie pożegnał, ale wiemy, że kiedyś wróci.
I w końcu przyszedł moment, kiedy mój umysł był gotowy (ach ta cudowna psychika ludzka!) na to, by się z tym skonfrontować. I w końcu wiem:
odszedł, już nie wróci...
\

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz