środa, 9 listopada 2011

No dobra

Może trochę przesadzam (choć nikt nie ma pojęcia jakie uczucia targają rodzicem, który stracił dziecko) ale są rzeczy których zmienić nie mogę. Na przykład tego, że gdy choruje moja córka, dostaję paniki że ona też umrze. Do tego stopnia, że jak naczytałam się o białaczce u dzieci (ponoć najczęściej atakuje dzieci do 4 roku życia) to chciałam jej robić morfologię co miesiąc! Byle tylko zapobiec najgorszemu.
Gdy się urodziła, to jeszcze w szpitalu dzieci z 21 lutego miały robione usg serca. Po badaniach przyszedł kardiolog na salę, szedł w stronę mojego łóżka (leżałam na ostatnim, pod oknem), a ja prawie umarłam bo byłam przekonana że idzie do mnie powiedzieć, że Pola, tak jak Zefirek, ma wadę serca... Zatrzymał się przy łóżku sąsiednim. Niesamowita ulga, ale i tak było mi bardzo przykro, że Grochu (nie miał jeszcze wybranego imienia) ma dziurkę w sercu...
Z resztą, nawet na porodówce, gdy tylko opuściła moje ciało, po 9 miesiącach niepewności, czy jest zdrowa, przerażona krzyczałam jak opętana do lekarzy: "czy ona ma Downa?!!!" (Zefirek miał...)

Tak samo reagowałam gdy miała rota-wirusa, rozcięła łuk brwiowy i trzeba było szyć, gdy była przeziębiona i rzęziło jej klatce piersiowej,gdy miała wysoką gorączkę i przelewała się przez ręce, gdy dostała uczulenia i była cała w plamach. Na szczęście mój mąż jest na tyle przytomny, żeby przywołać mnie do porządku.
Cały czas jestem czujna, pilnie ją obserwuję żeby szybko zareagować, niczego nie przeoczyć i tak, czasem sama się besztam i strofuje żebym nie zachowywała się jak hipochondryk. Na szczęście chorób jej nie wymyślam, raczej mam fioła na punkcie profilaktyki.
Dlaczego tak się zachowuję? Bo śmierci kolejnego dziecka nie przeżyję, wiem to. I muszę zrobić wszystko żeby to ryzyko zminimalizować, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. I nikt mi nie wmówi, że przesadzam, że dlaczego też tak miało by być? Ano dlatego, że to przeżyłam i wiem, że choroba nie wybiera i że nieszczęście może spotkać każdego, a los ma w poważaniu czy już kogoś doświadczył okrutnie i ten ktoś ma już dość. Ja też kiedyś uważałam, że wszyscy ale nie ja. Ale życie to zweryfikowało, kolejne druzgocące diagnozy, proszę mi wierzyć, ze było tego za dużo jak na jedno dziecko i na jednych rodziców. Ile dzieci umiera bo rodzice nie zauważyli, zbagatelizowali, nie wiedzieli...

Na grobie mojego synka jest taki napis: "...jak trudno matce żyć, gdy serce dziecka przestało bić..."
I nie oczekuję, że to zrozumiecie. Już nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz