sobota, 3 września 2011

Decyzja

Gdy to wszystko się działo, to był to taki okres, kiedy ból po stracie był wyciszony, bo inaczej nie potrafię tego nazwać. Zaczął zbliżać się pierwszy listopada, święto zmarłych. Schudłam w tym czasie 9 kg. I właśnie wtedy zaczęłam mówić o tym, że chciałabym się wyprowadzić. Jeszcze nie byłam pewna gdzie, i w jakim czasie, ale że to nastąpi wiedziałam na pewno. Postanowiłam przygotować się do tego momentu psychicznie, żeby nie zabierać problemów ze sobą. Chciałam je zostawić w Kołobrzegu. Wtedy mama mi powiedziała, że nie ucieknę od nich, że nie ma złotej recepty, że one tu zostaną wtedy, gdy zapomnę o Zefirku, a nie zapomnę o nim nigdy. I nie zapomnę tez o Jarku, bo Zefirek jest jego częścią,że muszę się nauczyć z tym żyć. Ale ja byłam wtedy mądrzejsza, bo co może wiedzieć moja mama? To było moje dziecko, i co Ona może wiedzieć o cierpieniu? Jej nigdy dziecko nie umarło. Zapomniałam wtedy, że wnuki kocha się bardziej niż własne dzieci... Poza tym miałam świetny sposób by uwolnić się od wspomnień i pragnienia miłości tak macierzyńskiej jak i do mężczyzny. Postanowiłam sobie wmawiać, że mnie już spotkało to,co miało spotkać, ze już przeżyłam to, co miałam przeżyć, że już zawsze będę sama, bo taka jest kolej rzeczy, że nie zasługuję na miłość, że byłam kiepską matką, więc dobrze się stało, że Zefir umarł, no bo czy ja potrafiłabym go wychować? Pewnie nie.
Tak więc, pewnej nocy, będąc w pracy podjęłam decyzję, że na początku przyszłego miesiąca przeniosę się do Poznania. Myślę, że istotny wpływ na to miało pewne zdarzenie. Otóż zaczęła do mnie wydzwaniać pewna kobieta, która pytała o Jarka i o to, co mnie z nim łączy. A więc był ktoś jeszcze, dla kogo on był ważny... zabolało.. a zabolało jeszcze bardziej to, że on mi nie uwierzył. A więc teraz tylko jej ufa, mnie już nie, tak, jak bym to ja go skrzywdziła...
Ta sytuacja miała także odrobinę humorystyczne zabarwienie;-/
Ponieważ Jarek nic z tym nie zrobił i ta natrętna baba wciąż wydzwaniała, poprosiłam o interwencje jego mamę. Ta natomiast zaczęła mi wyjaśniać (o jak mnie ubawiła!) że "przecież wiem jakie są dziewczyny". Owszem, wiem, że tak zachowują się dzieci w gimnazjum a nie dorosłe kobiety i kimkolwiek ona jest to rozumem chyba nie grzeszy, no bo przecież on mając lat 31 chyba nie umawia się z dziećmi? Anyway...
gdy już zdecydowałam się na opuszczenie domu, prosto z pracy,chcąc zebrać myśli, pojechałam na cmentarz do synka. Musiałam sobie to wszystko racjonalnie poukładać. przy Jego grobie zawsze się uspokajałam, a później chodziłam na powojenny cmentarz, na którym spoczywały tylko maleńkie dzieci. Szybko się tam wyciszałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz