czwartek, 1 września 2011

Dziś


     Jarek mi wciąż powtarza: „Proszę bądź szczęśliwa. Nie marnuj życia na bycie nieszczęśliwą”. Wkurza mnie że musze mu tłumaczyć że ja jestem szczęśliwa. Mam rodzinę, tego pragnęłam. Rodzina, dziecko, są dla mnie najwyższą wartością. On mnie pamięta kiedy miałam 16 lat, do dziś irytuje mnie pytaniami typu ”Uczysz się? Jak oceny?”, tak jakby czas się zatrzymał. Wtedy wszystko wydawało mi się proste, oczywiste i tak, wtedy byłam szczęśliwa. CAŁĄ SOBĄ. Ale potem umarło dziecko. A razem z nim umarło coś we mnie. Jakaś część mnie. On to zna. Dlaczego więc muszę wciąż tłumaczyć?
W pełni szczęśliwa będę dopiero wtedy, jak cofnie czas, ożywi Zefirka, sprawi że to co się zdarzyło, nigdy się nie wydarzyło. Sprawi żeby w momentach radości, że aż serce pęka - bo Pola zaczęła chodzić, mówić, tańczyć - nie dopadały mnie takie nagłe myśli: a jak by to zrobił Zefirek? Czy bawiliby się razem?
Bez tej części która odeszła razem z Zefirkiem, ja NIGDY nie będę szczęśliwa w pełni.                                                                                                                                                              Chociaż… jest taki jeden moment kiedy czuję się szczęśliwa w PEŁNI. Kiedy spotykam się z ojcem mojego dziecka. Nie, nie w takim sensie, że maślane oczy i motylki w brzuchu. Kiedy spędzamy czas razem to tak, jak by mój synek ze mną był, przecież On to połowa mnie i połowa Jarka. Lubię te spotkania. Przez ten cały czas gdy jesteśmy razem, gdy siedzimy obok siebie, pijemy whiskey, wspominamy naszego synka, mam w sobie tyle czułości co wtedy, przed tą tragedią( bo ja w gruncie rzeczy mam dobre serduszko, tylko tak pozuję na zimną sukę, bo tak łatwiej, tak nikt Cie nie zrani). Wtedy -to może śmieszne-bardziej kocham swojego męża(wiem ,jak nielogicznie to brzmi, ale logikę w tym mogą zobaczyć tylko rodzice po stracie) tak cała sobą, tak, że aż płakać mi się chce, że nawet nie wiem jak mam mu to powiedzieć , bo-zwyczajnie nie ma takich słów…
Mój mąż, miałam wiele szczęścia że na niego trafiłam. Małżeństwo traktujemy poważnie ale bez przesady. Myślę że dajemy sobie wiele swobody, co nie zawsze mojemu małżonkowi odpowiada, gdyż nie może z kumplami przy piwie ponarzekać jaką to ma straszną babę ;-P                                                                                                                                                                     Ale dzięki temu Konrad jest bardzo cierpliwy i ma wiele wyrozumiałości dla moich spotkań z Jarkiem. Choć wiem że jest troszkę zazdrosny i nie do końca mu ta sytuacja odpowiada, ale czego się nie robi dla ukochanej kobiety?                                                                                                                                                                        Paradoksalnie im więcej daje mi swobody w kontaktach z Jarkiem i innymi mężczyznami (mój przyjaciel  Jacek ;-P)tym bardziej jestem przekonana że to właśnie ten, i tym samym oni nie mają z nim szans.                                                                                                                                                         Hmm… przypomniało mi się jak kiedyś Jarka mama powiedziała do niego „Nie wiesz czy ją kochasz? To ją zdradź, będziesz wiedział”. Jest w tym jakaś prawda. Mam bardzo luźny stosunek do zdrady, myślę że mój Kondziu też chociaż zgrywa w tej sprawie  katolika;-)                                                                                                                                                                        Ostatnio mówi do mnie tak:
(On): w horoskopie wyczytałem, ze na Woodstocku spotkam Lwa i nie powinienem się powstrzymywać przed uniesieniem.
(Ja): No skoro horoskop tak mówi to nie masz wyjścia. Tylko mi o tym nie mów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz