czwartek, 1 września 2011

Odeszli


Ale od początku…
Gdy się urodził Zefirek, odkryłam że siedemnaście lat czekałam na to by zostać matką. Choć był On z nami tak krótko, że nie mogłam w pełni zrealizować się, jako rodzic, to wiem, że bycie kurą domową i matką dzieciom sprawiałoby mi wielką radość. Bo kto powiedział, że kobieta, która na pełen etat zajmuję się domem nie może się rozwijać? Odpowiednio zachowana równowaga między czasem poświęcanym pociechom a przeznaczonym na własne przyjemności, plus odrobina zdrowego egoizmu to przepis na szczęśliwe macierzyństwo. To, co wtedy czułam, tę bezwarunkową miłość do tego dziecka nie można przyrównać do niczego. Ale, jak to śpiewa Anna Jantar: „Nic nie może przecież wiecznie trwać, za miłość też przyjdzie kiedyś nam zapłacić…”. No i zapłaciliśmy. Po długiej i ciężkiej chorobie nasze dziecko odeszło. Jezu, nawet w najgorszym momencie dojrzewania nie byłam tak zbuntowana jak wtedy, w czasie żałoby. Wszyscy byli wtedy winni: ja, nasi rodzice, lekarze, Bóg i On. On, tata Zefirka, Jarek. Ja nie zdawałam sobie sprawy z tego, że nie tylko ja opłakuję tego małego człowieczka, że nasi bliscy też to przeżywają. Prawo cierpienia zagarnęłam dla siebie, pozbawiając go wszystkie inne bliskie nam osoby. Gdy przypominam sobie, co ja wtedy wyprawiałam to jest mi normalnie wstyd. Tak, wiem. Cierpiałam po stracie dziecka i miałam prawo. Ale to, co ja wtedy robiłam i wygadywałam to już nie jest kwestia żałoby a (wydaje mi się) braku dojrzałości. W takim samym stopniu dojrzałości mi zabrakło wtedy, gdy powiedział że odchodzi. Długo rozważał tę decyzję(przynajmniej tak twierdzi), a ja niczego nie przeczuwałam, ba! Nawet planowaliśmy ślub ba czerwiec, a to był maj…
Odchodzi. Wyprowadzić się chciał następnego dnia. Kazałam mu to zrobić w tej chwili, pomogłam spakować walizki i… podarłam nasze wspólne zdjęcia. Jego ostatnie słowa przed wyjściem brzmiały „Nie wiem, co mam Ci powiedzieć”. Odszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz